Prof. Adam MORECKI

Politechnika Warszawska

Miałem przyjemność studiować na Wydziale Elektromechanicznym Akademii Górniczej w latach 1947-51. Jak wówczas mawiano mój rocznik był ostatnim, który studiował wg programu przedwojennego.
Mechanikę-statykę punktu i bryły, kinematykę punktu i bryły oraz dynamikę punktu i bryły studiowano szczególnie, gdyż zaliczenie mechaniki, wytrzymałości, termodynamiki i elektrotechniki oznaczało uzyskanie półdyplomu.
Mechanikę wykładał wówczas dr S. Ziemba. Nie były to łatwe studia. Należało zaliczyć 16 (słownie szesnaście działów - pisemnie i ustnie). Studiowaliśmy wg Taklińskiego, Banacha, Żukowskiego i oczywiście M. T. Hubera, wówczas Kierownika Zakładu Wyższych Zagadnień Mechaniki na AG.
Kiedy zdałem ostatni egzamin (chyba bardzo dobrze) ówczesny kierownik katedry Wacław Olszak zaprosił mnie do pracy jako asystenta wolontariusza, no i tak to się zaczęło.
Pamiętam, jak poszedłem na pierwsze ćwiczenia z mechaniki i prowadziłem zajęcia będąc jeszcze studentem III i IV roku z niektórymi moimi kolegami. Wówczas Stefan powiedział mi, będę to pamiętał, Adasiu, jak jedziesz tramwajem i słyszysz cichy szept studentów, to jest taki a taki facet, który daje nam szkołę na ćwiczeniach to wszystko w porządku, ale jak usłyszysz, że mówią, że to jest ten facet, u którego można zaliczyć mechanikę bez kłopotów, to szybko zmień zawód. Pamiętam, że kiedyś zimą pojechałem kilkadziesiąt km za Kraków i z powodu śniegu nie mogłem wrócić na czas do pracy. Dzwoniłem, przepraszałem, ale to niewiele pomogło. Stefan omijał mnie przez kilka dni jak powietrze. Nie wiedziałem, co robić, wreszcie wpadłem na pomysł. Stefan jeździł wówczas Wondererem (czasy Ziindappa już minęły). Zdobyłem żółty reflektor przeciwmgielny i z duszą na ramieniu zadzwoniłem do drzwi na ulicy Jasnej (mieszkaliśmy obok siebie) i mówię do Stefana, czy moglibyśmy wypróbować ten reflektor, może się nada. Zaczęliśmy świecić w okna sąsiadów naprzeciwko i Stefan wyraźnie się rozchmurzył. Ale następnego dnia w katedrze powiedział: pamiętaj, że zajęcia akademickie to święta rzecz. Dotąd stosuję tę zasadę i staram się ją przekazywać młodszym kolegom.
Pamiętam kolokwium habilitacyjne Stefana w obecności M.T. Hubera i W. Olszaka bardzo dobrze przyjęte oraz późniejszą profesurę. Później nasze drogi się rozeszły. Stefan pojechał do Warszawy do WAT-u, a ja za granicę (były to lata 1951, 1952). Nasze drogi znowu się zeszły (chyba w 1961 roku), kiedy z grupą kolegów pojechaliśmy do Kijowa na Sympozjum Drgań Nieliniowych organizowane przez Bogoljubowa i Mitropolskiego. Był wśród nas Adam Rybarski (matematyk), Roman Gutowski (zast. kierownika katedry na WAT) i Zbigniew Osiński.
Jechaliśmy długo i humory dopisywały. Pamiętam, jak Roman tłumaczył Profesorowi, że lepiej dla niego było zostać w Jaworznie i fedrować i w ten sposób można było uniknąć wielu kłopotów w Warszawie, a Stefan, który miał duże poczucie humoru mawiał, patrzcie z kim ja muszę pracować. Pamiętam humorystyczną sytuację podczas jednej z sesji w Kijowie. Profesor przewodniczył, a referent (z Afryki) wygłosił referat po angielsku. W zapale dyskusji Stefan trzymając referenta za guzik od marynarki, tłumaczył mu w języku rosyjskim (ja choczu tebie skazat), a jeden z profesorów siedzących koło mnie mówił: jak ten Pan mówi po rosyjsku, to ja wszystko rozumiem. W przerwie pozwoliłem sobie przedstawić obu Panów.
Czas płynął i przy kolejnych naszych spotkaniach coraz lepiej rozumiałem profesora Stefana i doceniałem jego wkład w rozwój wielu dyscyplin tak ważnych dla rozwoju budowy maszyn, a niestety nie zawsze doceniany przez kolegów.
Nawet kiedy był już po kilku zawałach, nigdy nie tracił optymizmu i niezwykłego zapału do pracy. Podczas różnych konferencji, kiedy prezentowałem pierwsze prace z robotyki i biomechaniki uważał, że obrałem właściwą drogę i wyrażał zainteresowanie tymi problemami.
Teraz, kiedy już go nie ma z nami, wspomnienia o profesorze i przyjacielu są dla mnie bardzo ważne.